„Cały czas mam
nadzieję, że Bóg pozwoli mi po prostu umrzeć. Wiem, co mówię,
bo już raz umarłem i rozmawiam tu z panią jako w pewnym sensie
upiór. W 1998 r. miałem zawał i umarłem. Znalazłem się po
tamtej stronie. Okropny miałem żal do Pana Boga, że umarłem w
takim momencie, kiedy miałem jeszcze tyle spraw do załatwienia,
tyle zobowiązań. Córka urodziła dziecko, była na studiach, zięć
na studiach, żona sama. I wtedy powiedziano mi, że oni sobie
świetnie beze mnie dadzą radę, a moim problemem jest
odpowiedzenie na pytanie, co zrobiłem w swoim życiu dobrego.
/.../ Rozumiałem, co do mnie mówią, choć nie mówili słowami...
Nie byłem kompletnie na takie pytanie przygotowany, do opowiedzenia
raczej miałem moje podłe, pełne strasznych, złych występków
życie, więc stałem zaskoczony.” (Antoni Krauze, reżyser filmu
„Smoleńsk”)
*
Nie sądzę, żeby ostatni
film Antoniego Krauze poruszył mnie tak bardzo, jak poruszyły mnie
te jego słowa wypowiedziane w wywiadzie po premierze filmu. Nie
wykluczam bowiem zamachu w Smoleńsku, co jak słyszę film sugeruje,
ale prawdziwości tych jego słów o sądzie z miłości przy końcu
życia jestem pewna stuprocentowo.
Ja też kiedyś przed
takim sądem stanę, z podobnym dylematem, jaki miał A. Krauze. Po
lekturze wywiadu przejrzałam swoje sumienie, i nie potrafię wskazać
ani jednej dobrej rzeczy, której w życiu dokonałam. Być może
poza wolnym i świadomym opowiedzeniem się swego czasu po stronie Boga. I być może poza każdym następnym praktycznym
potwierdzeniem tamtego wyboru, czyli gotowością do ustawicznego
powracania do Niego. Do stałego nawracania się. Do pracy nad sobą.
Do wysiłku duchowego.
Moje sumienie nie potępia
mnie za moje grzechy, ale też nie gloryfikuje za uczynki, które
można byłoby nazwać dobrymi. Robiłam w życiu rzeczy
nieprzyzwoite i przyzwoite. Rzeczy nieprzyzwoite były naznaczone
złem, a przyzwoite dobrem. Rzeczy przyzwoite naznaczone były
dobrem, ale niekoniecznie dobre same w sobie, niekoniecznie dobre ze
swej istoty. Nie były bowiem motywowane moją własną naturalną
dobrocią, ale stanowiły raczej odpowiedź na głos sumienia, na
głos pochodzący spoza mnie, nieraz pewnie nawet wbrew moim własnym
pomysłom na życie.
Jedynym bytem dobrym ze
swej istoty, dobrym samym w sobie, jest Bóg. Przy końcu życia
będziemy więc sądzeni z praktycznej realizacji naszego do Niego
podobieństwa, które w człowieka wpisał. Z tego, na ile do Niego
przybliżyliśmy się, na ile Mu zaufaliśmy, ale nie z tego na ile
dobrzy jesteśmy.
Zapytał Go pewien zwierzchnik: «Nauczycielu dobry, co mam
czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» Jezus mu odpowiedział:
«Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.
Znasz przykazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie
zeznawaj fałszywie, czcij swego ojca i matkę!» On odrzekł: «Od
młodości przestrzegałem tego wszystkiego». Jezus słysząc to,
rzekł mu: «Jednego ci jeszcze brak: sprzedaj wszystko, co masz, i
rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i
chodź ze Mną». (Łk 18,
18-22)
.