Tytułowy
idiom należy do grupy synonimów
słowa umrzeć, które
próbują bagatelizować i pomniejszać egzystencjalny i
eschatologiczny wymiar ostatniego aktu ziemskiego życia
(fajtnąć, kipnąć, kojfnąć, odwalić kitę, powąchać kwiatki
od spodu, przekręcić się, uświerknąć, wykitować, wykopyrtnąć,
wykorkować, wywinąć orła), co może wynikać z cynizmu autorów
oraz użytkowników tych potocznych powiedzeń, albo z podświadomej
próby zneutralizowania lęku przed śmiercią, lub z obu przyczyn
jednocześnie.
Zwrot
kopnięcie w kalendarz przemówił jednak do mnie
głębszym znaczeniem, pewnie w sposób niezamierzony przez jego
autora. Było to kilka dni temu, gdy zastanawiałam się nad sprawami
do załatwienia, a niektóre z nich zapisywałam w nowo zakupionym
terminarzu na rok przyszły. Była to krótka jak błysk chwila, w
której umowne miary czasu, takie jak kalendarze czy zegary,
przestały mieć jakiekolwiek zastosowanie: niczego już nie
określały, niczego już nie organizowały. Na dobrą sprawę - nie
istniały. Sprawy do załatwienia jutro, pojutrze, w przyszłym roku,
zapisane pod daną datą i godziną, nie tyle przestawały mieć
znaczenie, co - wraz z miarą czasu - przestawały realnie istnieć.
Nie było to poczucie mojego odejścia gdzieś indziej, lecz poczucie
stania się kimś innym. Byłam – inaczej. Tak się chyba umiera -
pomyślałam. Kopnęłam w kalendarz - pomyślałam. Było to trochę
jak wykopnięcie stołka spod nóg wisielca. Utrata podstawy. I
zapisałam na skrawku papieru, żeby nie zapomnieć: wyjście z
czasu.