Od
bardzo dawna nie śnię snów. A może śnię, ale nie pamiętam.
Zapadam w sen i nie ma mnie, aż do przebudzenia. Ostatnimi czasy
zaczęłam jednak nad ranem śnić męczące koszmary polegające na
tym, że ciągle kłóciłam się w nich z różnymi osobami. Po
przebudzeniu, udręczona sprzeczkami, nie pamiętałam ani z kim, ani
o co sprzeczałam się. Po kilku lub kilkunastu takich sennych
incydentach zaczęłam bać się perspektywy zaśnięcia. Ponieważ
zażywanie uspakajających środków nie wchodziło w rachubę,
musiałam ucieczkę w syntetyczny błogostan zastąpić solidną
analizą przekazu, jaki przynosiły moje sny.
Postawa
kłótliwości nabyta w ostatnich kilkunastu latach - oto mój
problem. Widzę cały splot czynników, które doprowadziły mnie do
świadomego odrzucenia dawnej tendencji do zgodliwości. Sprzeczki
(również internetowe), w które angażowałam się, lub które
sama prowokowałam, miały podwójny cel: były rodzajem sprawdzianu
własnej asertywności z jednej strony, a z drugiej były
specyficznym poddawaniem próbie własnych racji.
Nie od
dziś uważam, że posiadam intuicyjne wyczucie prawdy, które lubię
nazywać - instynktem prawdy. Jakiś czas temu zaczęłam więc
świadomie zakładać apriorycznie, że każdą swoją opinię w tej
czy innej sprawie będę traktować jak wewnętrzne objawienie
prawdy, które jako takie musi dać się obronić w sporze z tym czy
innym adwersarzem.
Przyjmowałam
oczywiście, że mogę nie mieć racji, ale moim zadaniem było
bronienie jej do upadłego. Dopiero intelektualnie rzetelny nokaut
mógł mnie przekonać o błędzie w moim myśleniu, co zdarzało się
stosunkowo rzadko. Aż przyszły sny, których nie chcę. Pora więc
odejść od tego swoistego boksowania się na racje, by przejść do
postawy służby prawdzie. Innymi słowy: nie muszę mieć racji. To
jest pierwszy krok. I spokojny sen, mam nadzieję.
.
.