poniedziałek, 27 października 2014

Co prawda to prawda

Od bardzo dawna nie śnię snów. A może śnię, ale nie pamiętam. Zapadam w sen i nie ma mnie, aż do przebudzenia. Ostatnimi czasy zaczęłam jednak nad ranem śnić męczące koszmary polegające na tym, że ciągle kłóciłam się w nich z różnymi osobami. Po przebudzeniu, udręczona sprzeczkami, nie pamiętałam ani z kim, ani o co sprzeczałam się. Po kilku lub kilkunastu takich sennych incydentach zaczęłam bać się perspektywy zaśnięcia. Ponieważ zażywanie uspakajających środków nie wchodziło w rachubę, musiałam ucieczkę w syntetyczny błogostan zastąpić solidną analizą przekazu, jaki przynosiły moje sny.

Postawa kłótliwości nabyta w ostatnich kilkunastu latach - oto mój problem. Widzę cały splot czynników, które doprowadziły mnie do świadomego odrzucenia dawnej tendencji do zgodliwości. Sprzeczki (również internetowe), w które angażowałam się, lub które sama prowokowałam, miały podwójny cel: były rodzajem sprawdzianu własnej asertywności z jednej strony, a z drugiej były specyficznym poddawaniem próbie własnych racji.

Nie od dziś uważam, że posiadam intuicyjne wyczucie prawdy, które lubię nazywać - instynktem prawdy. Jakiś czas temu zaczęłam więc świadomie zakładać apriorycznie, że każdą swoją opinię w tej czy innej sprawie będę traktować jak wewnętrzne objawienie prawdy, które jako takie musi dać się obronić w sporze z tym czy innym adwersarzem.

Przyjmowałam oczywiście, że mogę nie mieć racji, ale moim zadaniem było bronienie jej do upadłego. Dopiero intelektualnie rzetelny nokaut mógł mnie przekonać o błędzie w moim myśleniu, co zdarzało się stosunkowo rzadko. Aż przyszły sny, których nie chcę. Pora więc odejść od tego swoistego boksowania się na racje, by przejść do postawy służby prawdzie. Innymi słowy: nie muszę mieć racji. To jest pierwszy krok. I spokojny sen, mam nadzieję.


.